
O ewangelizacji powiedziano i napisano bardzo bardzo wiele.
Jest masa książek, filmów, nagrań, konferencji, nawet krzyżówki rekolekcji i kursów [vide: SNE]. Ogrom pracy i modlitwy włożono by przybliżyć drugiemu człowiekowi Jezusa i dać mu szansę na Zbawienie. Nachodzi mnie, niczym dawna znajoma, refleksja na temat ewangelizacji, jej środków i narzędzi. W tym i mnie i Ciebie. Ludzi.
Siadam więc z nią – witam się z dawno nie widzianą przyjaciółką, nalewam jej do kubka przygotowaną wcześniej zieloną herbatę i tak rozmawiamy…
Mijamy się każdego dnia – mies[k]ańcy dwóch światów – granic Babilonu i granic Syjonu. Ci którzy są świadomi swojego głodu i tego Kto może go zaspokoić, oraz ci którzy może i czują głód, ale zagłuszają go czymkolwiek. Byle nie Jezusem. Mijamy się dzień w dzień, sekunda w sekundę – mamy szanse by samemu podejść bliżej Syjonu, i/lub kogoś tam przyprowadzić.

Martwisz się o czyjeś zbawienie? Jest w nas, we mnie, wiele troski o własne zbawienie. O mnie. Nie ma w tym nic złego! Bo w sumie – gdyby każdy skoncentrował się poważnie na swoim zbawieniu, ewangelizacja jako taka – nie byłaby konieczna, prawda?
Jednak jest – jest obecna, jest konieczna, jest wskazana i – co najważniejsze[!] – jest obowiązkowa. To nie jest tak, że skoro nie jesteś we wspólnocie, w jakiejś grupie czy duszpasterstwie, to nie masz obowiązku głosić Jezusa. Masz.
To nie jest tak, że skoro nie nosisz habitu/sutanny/koloratki/welonu, to omija Cię Jezusowe „idźcie i głoście!”. Nie omija.
Wydaje mi się to ważne i istotne, ponieważ mam wrażenie – nawet będąc we wspólnotach – że zostawiamy ewangelizację 'tym aktywniejszym’, a sami mówimy „mamy świadczyć życiem”.
MAMY! Oczywiście że tak! Jednak – nie oszukujmy się – TO może być za mało! Bo, nosisz krzyż na szyi, koronkę na palcu, modlisz się przed posiłkiem, uśmiechasz się dużo i ludzie pytają czemu a Ty mówisz że to Bóg w Twoim życiu jest radością, to super! Serio! Nie ma w tym krzty ironii. Moje pytanie jednak brzmi: czy proponujesz tym ludziom… modlitwę?
Tu i teraz.
Pamiętam taką sytuację, kilka lat temu, gdy zadzwonił do mnie jeden serdeczny znajomy. Od słowa do słowa i wyłapał że coś jest ze mną nie tak – powiedziałem że nie chcę rozmawiać o tym, na co on: „W porządku. A będziesz miał coś na przeciw, gdy się za Ciebie pomodlę teraz?”

Nie było to codzienne pytanie. Przyzwyczajony do tego rodzaju pytań na jakichś rekolekcjach czy spotkaniach grupowych, zdziwiłem się na to przez telefon. Oczywiście się zgodziłem.
Kilka słów z Serca, kilka sekund[!] zaufania Jezusowi – i było ze mną lepiej. Ta modlitwa, w jakiś sposób pracuje we mnie po dziś dzień – ot chociażby tym, że teraz o niej czytasz.
Często zdarza mi się też powtarzać młodzieży, której pomagam przygotować się do przyjęcia sakramentu bierzmowania, by modlili się razem… w szkole. Na chwilę zebrać się na przerwie i krótko oddać Bogu trudną kartkówkę, ciężką sytuację z nauczycielem czy kolegami… Och! o ileż piękniejsze i zdrowsze byłoby nasze otoczenie, gdyby urzędnicy modlili się razem na początku dnia, lekarze omadlali swoich pacjentów, a rządzący oddawali faktyczną władzę Jezusowi!
Pytanie podstawowe: jak?
Jak ewangelizować…..
Nie chcę przedłużać – więc tylko zapytam:
Kiedy ostatni raz ktoś Ci zaproponował wspólną modlitwę?
Kiedy Ty komuś taką propozycje złożyłeś/łaś?
Co Cie blokuje przed takimi działaniami?
Niech Ci Bóg błogosławi!
cdn…
