Jeden i cztery dziesiąte stopnia celcjusza – nawet bardziej kapryśni bariści czy tea-brewerzy nie zwrócą aż takiej uwagi na taką różnicę temperatury. Co innego ciało takiego baristy. Nawet amatora.
I tak, jak normą jest 36,6 to te 1,4 stopnia robi DUŻĄ różnicę. Jak niewiele trzeba, by odchylić się od normalności i to – w tym wypadku – w tę niebezpieczną stronę.
38 to taki mocno podgorączkowy stan. Organizm zaczyna walkę rozkręcać, coś się dzieje i generalnie jest to dobry znak – bo jest dość sił i dość wyraźny sygnał, rozkaz do ataku! Oczywiście spada koncentracja, zdolności psychoruchowe, motoryka ciała – wszystko zostaje osłabione celowo przez mózg, bo ten skupia się na walce z wrogiem.
35,2 to jednak już inna opowieść. Organizm jest osłabiony. Nie ma sił na walkę, jest wycieńczony. Ma ochotę się poddać, nie sygnalizuje za bardzo że coś się dzieje. Osłabienie nie wynika z przekierowania rozkazów przez mózg, a przez osłabienie ogólne.
Oczywiście i jedna i druga opcja wymaga interwencji i wsparcia zewnętrznego, wzmocnienia odporności w najbardziej naturalny i najmniej inwazyjny sposób. Potrzeba też więcej odpoczynku, regeneracji, relaksu. Mniej nerwów i pracy.
I tu i tu ciężko spać.
Tak szalenie minimalna różnica – ot przecież kilka kresek. W posiłku – niezauważalna. A w życiu tak ważna!
Detale. God is in the details.
Tak, z pewnością!
Bóg to megaloman i detalista!
