Może listopad dodał mi odwagi, choć pewnie część bliskich mi osób, zarzuci mi, że mogłem najpierw to z nimi uzgodnić – podzielić się, porozmawiać…
Mogłem Kochani, mogłem i nawet chciałem dłuższy czas, ale…
tak chyba prościej.
Umieram. Dowiedziałem się jakiś miesiąc temu.
Tj – wiedziałem o tym wcześniej, ale jakoś tak dotarło do mnie to dopiero teraz.
Jestem coraz bardziej bezsilny. Jako ja – Umiłowany, który Uczę się Miłości Ojca – przyjmować, dawać dalej.
Jestem bezsilny.
Ta świadomość – konieczność śmierci, a więc największego poświęcenia, nie tylko że działa na mnie i wpływa na moje decyzje, czyny – każdego dnia, to jeszcze motywuje mnie niejako do dalszego działania.
Nie zrozum mnie źle – Który to Czytasz – bo ja nie lękam się śmierci jako takiej. Sam moment, może i mnie lekko przeraża, ale przecież Ojciec… ta Miłość.
Każdy musi umrzeć. Nawet dziś. Nawet teraz.
W tym momencie. Ktoś umiera.
Nie wiem kiedy ja.
Ile czasu mi zostało.
Rok, dzień, miesiąc?
To ten rodzaj sytuacji gdzie nic się nie da zrobić, można tylko Trwać.
Chciałbym jeszcze zrobić coś wielkiego, zanim stąd odejdę.
I proszę, by nikt nie mówił, że ’byłem’ – to uwłacza godności Dziecka Bożego jakim jestem.
Jakim Ty jesteś!
Oczywiście – najlepiej by było umrzeć w jakiejś szczytnej sprawie!
Za bliskich albo coś.
No a zobacz – jakbym tak umarł za Ciebie!?
Nie znamy się – to jakby ktoś Ci bliski, umarł za Ciebie!?
Co Ty na to?
Na pewno byłby płacz. I lęk. I strach. I… dużo innych emocji.
Uśmiechnij się na moim pogrzebie – proszę, nie płacz bo te łzy często są egoistyczne – płaczesz za tym, że NIE MA MNIE DLA CIEBIE – ale brak w Tobie radości, że jestem u Ojca. Że jestem tam, gdzie TY zmierzasz.
Brakuje Ci radości, że w końcu mam wymarzoną pracę, własny domek i własny las i łąkę.
Nie cieszysz się z tego, że to o co walczę całe życie – wolność i Miłość – w końcu jest i moim udziałem.
Twoje łzy są takie egoistyczne… Żeby chociaż Cię oczyściły.
Może jak mi się uda – zostawię po sobie trochę pieniędzy – wtedy urządźcie sobie jakąś… może nie imprezę, ale dobre ciastko, Dobra Kawa i Herbata dobrze zaparzona. Elegancka muzyka i miłe słowa. Ciepłe, radosne.
Szczere.
Skąd więc słowa o bezsilności?
Przypomniał mi się Jezus, na Krzyżu.
Po ludzku, fizycznie był wtedy najbardziej bezsilny. Bezwładny.
Po prostu dno.
i… co ciekawe – to było jego zwycięstwo.
Ten CUD – śmierć.
Myślę, wierzę i chce wierzyć w to – że się uśmiechnął.
Myślę i wierzę, choć sam nie wiem co o tym myśleć, że moją bezsilnością są moje grzechy.
Moje upadki, moje poniżenia, moje umieranie – przez Prawo [por Rz 6,23]. I za grzech, płacę śmiercią.
Więc umieram każdego dnia – bo grzeszę.
A Jezus mi na to: „Zmartwychwstałem”
A do mnie dociera, po dłuższej chwili milczenia – milczenia, CISZY – o co mu chodzi.
„Z-MAR-TWYCH-WSTAŁEM.
Powstałem z Twoim Mar, z Twoich ciemności”
Siadam do modlitwy – odczuwam niechęć, odpycha mnie od brewiarza, różaniec wydaje się ciężki…
Ale gdy siadam, gdy staram się rozsmakować, gdy modlę się za to, czym moje Serce bije – i gdy zaczynam czuć tą siłę, choć dalej jest trudno i dalej mam ochotę odejść – umieram.
Umieram dla innych, dla siebie, dla swojej modlitwy.
Umieram – daje coś z siebie.
Pracuje, piszę, tworzę – nie zawsze to co chce, ale to co powinienem – gdy oddaję swój cenny czas – każdą sekundę życia, mam tylko na jedną sekundę – gdy pozwalam by kto inny go wykorzystał
Umieram.
Powoli tracę wszystko co mam. I będę tracił wciąż i wciąż.
Umieranie, to wyzbycie się tego – by nie mieć nic a i to co mam – móc oddać.
Bo gdy Bóg nas powoła i tak stracimy wszystko.
A zyskamy Wszystko.
I oczywiście – walczę, kupuję, otrzymuję, zyskuję, pomnażam, raduje się z tego co mam…
Pięknie!
A co, gdy Jezus powie „Chodź do mnie”.
Gdyby faktycznie, podszedł i powiedział Ci – Chodź!
Masz dość sił, odwagi?
Bo i tak, wszyscy chcą do Nieba, świętymi chce być może połowa…
Ale umierać to się już boi każdy!